Dzień dobry Doktorze. Skoro ostatnim razem proponował Pan zakończenie obszernego cyklu dotyczącego jatrogenii, to jeśli podtrzymuje Pan postanowienie, to rozpocznijmy, wobec tego nowy. Wspominał Pan niedawno, że zasadniczymi kwestiami, nad którymi każdy powinien się pochylić, nie tylko jako pacjent, są dwie — prawda i sens. Wobec tego może moglibyśmy podjąć którąś z nich?
Dzień dobry, to dobry pomysł, choć obie są bardzo rozległe. Kwestia prawdy wydaje mi się nieco bardziej złożona i nie jestem pewien czy właściwa na niniejsze łamy. Dlatego proponuję w najbliższych rozmowach rozważyć tą drugą.
Nie jestem pewien czy to właściwe określenia, niemniej... zostawmy może próby „etykietowania” i przejdźmy niejako do rzeczy.
Otóż właśnie, to bardzo konkretnie przekłada się na naszą fizjologię, co pewnie dla niektórych będzie zaskoczeniem. I myślę, że bardzo dobrym pomysłem jest, abyśmy od tego właśnie zaczęli. Nawet jeśli dla mnie ten temat jest o wiele ciekawszy w „innych rejonach”. Pierwsze studia w tym zakresie prowadzone w Paryżu, w Instytucie Psychosomatyki przez prof. Claude’a Jasmin’a, w latach 1980-90 pokazały, że u osób, które potrafią ukierunkować swoje myśli i emocje układ odpornościowy funkcjonuje bardziej efektywnie. Z kolei badania w grupach psychoanalizy egzystencjalnej pokazały, że u osób, które potrafią odpowiedzieć konstruktywnie i perspektywicznie (nie tylko utylitarnie) na pytanie „po co rano wstajesz?” obserwuje się np. szybsze ustępowanie stanów zapalnych, jeśli już się pojawią. Dzieje się to m.in. za pośrednictwem interleukiny 6, wyraźnie „podatnej” na nasze stany emocjonalne i poczucie sensu lub jego brak.
Z jednej strony tak, z drugiej... Męczące staje się to podejście — wszystko musi „zostać udowodnione” i znaleźć swoje „namacalne”, fizjologiczne przełożenie... Z jednej strony podkreślamy, jak to człowiek nie jest tylko „maszyną” i również ważne są pozostałe, poza organicznym wymiary jego funkcjonowania. Z drugiej... cokolwiek wykracza poza wymiar fizyczny, traci wiarygodność w oczach „człowieka tzw. nauki XXI w.” ... Słyszała Pani może nazwisko dr. Viktora E. Frankla?
Tak sobie o Nim pomyślałem, kiedy szukamy owych „dowodów” i „przełożeń”... Choć mówiąc o „sensie”, powinniśmy od Niego właściwie zacząć. Ale po kolei, żeby pozostać jeszcze przez moment przy „dowodach”. Otóż dr Frankl w czasie II wojny światowej trafił do obozu w Oświęcimiu. Ponieważ był psychiatrą, jego soczewka była wyczulona na ten aspekt egzystencji. A ponieważ w obozie spędził kilka lat, to obserwacje były dosyć owocne, jeśli to określenie nie jest zbyt niezręczne w tych okolicznościach. Podstawowa analiza sprowadza się do stwierdzenia, że osoby, które były w stanie „przerzucić most” nadziei dalej niż sięgały obozowe druty, potrafiły znaleźć siły, aby trwać mimo tak koszmarnych okoliczności. Co potwierdzało tylko znane słowa „Ten, kto wie, dlaczego żyje, nie troszczy się o to, jak żyje”. Kto przestawał dostrzegać w życiu cel, sens i jakąkolwiek wartość w krótkim czasie był stracony...
To prawda, tyle tylko, że prawdziwą wartość siebie, czy generalnie człowieka, poznajemy w tzw. sytuacjach granicznych. To nie muszą być warunki obozowe, codzienność stwarza nam takie o wiele częściej. Wówczas wiele osób zdaje sobie sprawę, jak są na takie okoliczności nieprzygotowane, jak są zaskoczone, bo... na co dzień z braku tego typu stymulacji w pewien sposób dryfują, od przyjemności do przyjemności, od zdarzenia do zdarzenia, nie zadając sobie pytania o dłuższą perspektywę swojego istnienia. Człowiek jest stworzeniem, które ma duchowość (i proszę tego nie mylić z religijnością — to dwa różne pojęcia) nieodłącznie wpisaną w swoje istnienie. To, że tego aspektu nie rozwija, to jest odrębna kwestia i z tego powodu z czasem ten wymiar staje się swego rodzaju „dryfującą rzeczywistością”. Przeczuwają to bardzo młodzi ludzie, szukają, pytają... Potem... wielu zostaje pochłoniętych przez to, co określają terminem „życie”, jest to jednak raczej ów dryf, wynikający z braku nadania swej egzystencji określonej „linii przewodniej”. Życie staje się zlepkiem mniejszych lub większych „eventów”, a samo istnienie – „bujaniem po życiu”. Owszem, zewnętrzne elementy, okoliczności są dane, jednak to człowiek decyduje, jak je wykorzysta, jaką przyjmie postawę „wobec”. Bo właśnie to jak człowiek odpowiada na sytuacje trudne w życiu, pokazuje jego człowieczeństwo i dojrzałość.
Oczywiście, choroba poważna jest właśnie przykładem takiej sytuacji granicznej. I bardzo dobrze ukazuje, w jakim punkcie swojego życia pacjent się znajduje. To jedno. Drugie – pacjent, który nie wie, dokąd zmierza, jest trudnym pacjentem, przynajmniej w ujęciu przyczynowym, ponieważ tak jak i w życiu – chciałby, aby ktoś wziął za niego odpowiedzialność, w tym przypadku za powrót do zdrowia. I w takich sytuacjach często dochodzi do nieporozumień. Myślę, że jeden z podstawowych problemów naszej koegzystencji polega na tym, że nie postrzegamy siebie na płaszczyźnie człowiek – człowiek, nie dzielimy się swoim istnieniem. Postrzegamy siebie przez pryzmat ról, jakie odgrywamy/pełnimy – lekarz, prawnik, ksiądz, pani „sklepowa”, żona, mąż, ależ panie doktorze, ależ panie profesorze... Plastik, plastik i styropian, za którymi się chowamy. I można tak całe życie, zamiast podstawowych pytań o prawdę i sens. Tak właśnie zaczyna się „prowizoryczne życie” – „siema” i „jakoś to będzie”... A tymczasem tutaj chodzi o coś wyjątkowego i niepowtarzalnego – o nasze własne życie. A my... jakże często „bierymy to na szczimanie”, jak to się mówi na Śląsku. Życie jest sztuką, podobnie jak była kiedyś medycyna, a sprowadzamy je już nawet nie do rzemiosła, ale serii procedur... i tu – podobnie jak aktualnie medycyna.
No właśnie. Najczęściej początek ma miejsce wtedy, kiedy... zaczynamy odczuwać nudę, obojętność, izolację, osamotnienie... Które jeśli się przedłużają – przechodzą w stan odrętwienia, rezygnacji, braku woli i.… zaczyna się równia pochyła. Dlatego tak istotna i tutaj jest profilaktyka. Problematyka dążeń, celów, wartości, sensu, jest specyficznie ludzka. I odpowiedzi na te zasadnicze kwestie wpływają na prawidłowość rozwoju jednostki i jej zdrowia.
To prawda. Widzi więc Pani, do czego prowadzić miała psychoanaliza... do swego rodzaju dekompozycji tego, co najbardziej właściwe człowiekowi. Mieszkając we Francji, spotykałem osoby, które były w procesie psychoanalizy po kilkanaście lat i wciąż się „psychoanalizowały” po 2-3 razy w tygodniu... Proszę pamiętać, to bardzo ważne, kluczowe wręcz założenie – jaką ma Pani koncepcję człowieka, tak Pani człowiekowi pomoże, po prostu, bo Pani pomoc jest wykładową tego, jak postrzega Pani drugą osobę. Skoro dla Freuda nadrzędną zasadą rządzącą człowiekiem była „wola przyjemności”, to trudno spodziewać się czegoś więcej. U Adlera, kolejnego słynnego przedstawiciela szkoły wiedeńskiej, była to „wola mocy” ze wszystkimi tego konsekwencjami. V. E. Frankl nie zgadzał się ani z Feudem, ani z Adlerem w sprowadzaniu człowieka do jednego tylko wymiaru. Tym bardziej że na podstawie obserwacji ludzi w okolicznościach obozowych okazywało się, że człowiek jest zdolny do czegoś o wiele więcej, ale też o wiele mniej, niż zakładały to koncepcje Freuda czy Adlera. Jednocześnie zgromadzono szereg faktów, których wyjaśnienie okazało się niemożliwe lub niepełne w oparciu o biologiczno – deterministyczne i mechanistyczne propozycje interpretacji istniejące na „rynku psychologiczno– terapeutycznym”.
Polecam książkę dr. Tomasza Witkowskiego „Zakazana psychologia” lub Jefrey- ’a Masson’a „Przeciw terapii”, otwierają oczy. Większość założycieli popularnych nurtów deklarowała siebie ateistami, tymczasem... zakładali własne religie, z rzeszami wyznawców oczywiście, tak tego nie nazywając. Do dziś funkcjonuje to pod szyldami „szkoły psychoterapeutyczne”. W Stanach Zjednoczonych psychoterapia jest trzecim, po mediach i prawie biznesem, jeśli chodzi o dochodowość. I nikt z tzw. psychoterapeutów się z tym nie kryje. Naprawdę warto rozeznać (np. poczytać, kim był, jak żył i jaki miał stosunek do ludzi niejaki Pearls, założyciel terapii Gestalt) nieco ów rynek, zanim ktoś się zaangażuje w jakiś proces terapeutyczny. Zapytać, „czy jest pan/i człowiekiem i pomoże mi pan/i jako człowiekowi, czy też jest pan/i wyznawcą, którejś z religii psychoterapeutycznych, i »skroi« mnie pan/i według jej miary?”, zgodnie z powyższym twierdzeniem, że „możesz człowiekowi pomóc tylko na tyle, na ile pozwala Ci koncepcja człowieka, jaką nosisz w sobie”.
Dla V. E. Frankla rozważania problemów miały miejsce na styku kilku dyscyplin, ponieważ pojmował człowieka wielowymiarowo, ze szczególnym uwzględnieniem aspektu duchowego i wynikającym stąd dążeniem do realizowania w swoim życiu wartości (np. praca, rodzina, edukacja, dobro, prawda...) oraz sensu.
W dużym uproszczeniu tak. Choć tkwi w nim pewne niebezpieczeństwo związane z „kurczowym trzymaniem się” określonej wartości, np. pracy, bo w momencie jej utraty lub przejścia na emeryturę, pojawia się zasadniczy problem. Dlatego absolutyzacja wartości może się okazać niebezpieczna. System wartości jest dynamiczny, zmienny, ale nie chaotyczny. Wartości filarowe mogą pozostać, ale nie muszą, niezmienne w ciągu życia. Sens to nie kaftan, zdejmowany i zakładany. Sens przejawia się w różnych aspektach życia.
Ależ owszem, to jest zarówno ciekawe, jak i oczywiste. Jednak system dzisiejszej edukacji i przygotowania ludzi do życia sprawia, że... pozwolę sobie na pewną dygresję na zakończenie dzisiejszego spotkania, mówienie o sensie i wartościach do ludzi nieprzygotowanych, jest jak mówienie do kreta o kolorach... on tego po prostu nie widzi, co w żaden sposób nie neguje faktu, że kolory istnieją.
Redakcja czasopisma Harmonia.
Twoje Zdrowie,
Twoja odpowiedzialność.
Prenumerata: 728 457 165
Stoiska wystawiennicze: 503 447 471
Bilety na konferencje: 728 457 165
Reklama: 503 447 471
Redakcja: 728 457 165
[email protected]
[email protected]
www.harmoniatwojezdrowie.com
facebook.com/harmoniatwojezdrowie
Nagranie z konferencji „Czego Ci lekarz nie powie” 13.11.2021 z G2 Arena Jasionka k. Rzeszowa